czwartek 14, czerwiec, 2012

Wegetariański rzeźnik…

8 czerwca 2012 roku o świcie a dokładnie o 3,20 wystartował 9 Bieg Rzeźnika, który rozgrywany jest na blisko 80km trasie z Komańczy do Ustrzyk Górnych. Na starcie stanęło 300 dwuosobowych drużyn, a naszą grupę biegową Vege Runners reprezentowali Tomasz Świdziński- Smrool oraz Dominik Włodarkiewicz – Słonik.

Dla mnie był to już 5 start w tym biegu, dla Słonika pierwszy. Założenia przed biegiem były takie aby walczyć o czas poniżej 12h a taktyka miała sprowadzać się do tego aby biec wtedy gdy jest płasko lub z górki, natomiast pod górę podchodzić, a na przepakach siedzieć jak najkrócej. I tą taktykę udało nam się realizować do samego końca.

O 1 nad ranem brutalnie obudziłem Słonika zapalając mu światło w pokoju i informując, że czas już na śniadanie, bo za chwilę ruszają autobusy, które zawożą zawodników z Cisnej gdzie mieszkaliśmy na start. Na starcie popełniliśmy pierwszy błąd ustawiając się z tyłu stawki przez co przez pierwsze 7km kiedy to jest dobiegówka do lasu musieliśmy się przebijać do przodu stawki. Z drugiej strony widok długiej kolumny biegaczy z czołówkami biegnącymi jeszcze po ciemku leśną drogą jest niesamowity, więc w sumie warto było.

Pierwszy etap zakończyliśmy ciut później zakładanego czasu bo w 2h09minut a planowałem, że powinniśmy zmieścić się w 2 godzinach, niestety straciliśmy trochę czasu przepychanie się przed wolniejsze drużyny, a na szlaku nie jest to łatwe. Drugi etap poszedł nam za to rewelacyjnie do Cisnej wbiegliśmy po 4 godzinach nadrabiając ponad 15 minut ponad założony plan. Słonik z przepaku wygonił nas już po 6 minutach.

Według mnie Bieg Rzeźnika zaczyna się tak naprawdę dopiero od trzeciego najdłuższego etapu, który wiedzie z Cisnej do Smereka przez szczyty Jasła i Okrąglika. Zaczyna się od prawie godzinnego stromego podejścia, na którym to Słonik znacznie mnie wyprzedził. Na szczęście na szczycie udało nam się podpiąć pod inny zespół, który dyktował bardzo dobre tempo i z nimi zbiegliśmy na dół. W tym roku zbiegi z góry to był nasz najmocniejszy element. Zbiegaliśmy na łep na szyje przy wyłączonej wyobraźni mijając inne zespoły i przesuwając się w górę w klasyfikacji a adrenalina zalewała organizm. Dla takich chwil warto się męczyć. Na dole jest jeszcze 7 km dobieg do mety etapu asfaltową drogą tzw Drogą Mirka. Cały ten kawałek truchtaliśmy, ja pierwszy raz w życiu. Wtedy zacząłem wierzyć, że będzie dobrze.

Czwarty etap zaczął się dla mnie kryzysem na wejściu. Głęboki jar którym wiedzie podejście, do tego błoto oraz wysoka temperatura i wilgotność powodowały, że nie było czym oddychać, a jeszcze Słonik narzucił mocne tempo i musiałem starać się go trzymać. Miałem mroczki przed oczami i myślałem, że będę wymiotował ale jakoś udało się dotrzeć na połoninę Wetlińską, a tam już wiało mocno i kryzys się skończył. Pierwszy raz biegłem na połoninie, do tej pory zawsze pokonywałem ją idąc, bo nie miałem już sił na bieg. W tym roku było inaczej, sam siebie zaskoczyłem a to powodowało stany euforyczne, że jeszcze biegniemy, że siła jest, że szanse na złamanie 12h są realne. Zresztą wyboru nie miałem Słonik biegł przede mną więc i ja musiałem. Zbieg z połoniny Wetlińskiej był dla mnie przyjemnością, bo szybko, bo w dół, bo znów wyprzedzamy za to Słonik narzekał, że go stopy bolą. Może i bolały ale trzymał się dzielnie a na ostatnim przepaku spędziliśmy tylko 11 minut. Już wtedy byłem pewien, że będzie dobrze.

Ostatni etap to połonina Caryńska, niby to krótki etap ale zaczyna się od bardzo stromego wejścia, kiedy to w nogach ma się już 70km. Nie było szans, żebym utrzymał tempo Słonika, kazałem mu biec przodem a ja go będę gonił na zbiegu do mety i tak się stało. Wejście na Caryńską wspominam sobie jako coroczny horror, i nie inaczej było w tym roku. Gorąco, stromo, sił nie ma, mijają mnie inne zespoły na podejściu, do tego chce się wymiotować. Na szczyt dotarłem 10 minut wolniej niż zaplanowałem ale i tak wiedziałem, że jest dobrze. Jest dobrze bo zaczyna się zbieg a tam pokazaliśmy na co nas stać, nie dość że przegoniliśmy tych co nas wyprzedzili to jeszcze złapaliśmy zespoły, które były przed nami. Ostatni zespół wyprzedziliśmy 30 metrów przed metą.

Podsumowując zajęliśmy 33 miejsce na 233 zespoły, które dobiegły do mety. Ustanowiliśmy nowy rekord Vege Runners na tej trasie 11:35:31. Ja zjadłem na trasie 7 snikersów + 2 żele, Słonik chyba mniej, ile wody wypiłem to nie wiem, ale dużo. Za to upadków nie było, tarć w zespole też nie. Adrenalina była, chwile zwątpienia były, radość na mecie była. Piwo na mecie organizator też zapewnił. Zuch organizator!

pozdrawiam   Smrool :).

 

Dodaj komentarz