wtorek 23, kwiecień, 2013

Orlen Mara (izo) ton

21 kwietnia odbyła się pierwsza edycja Orlen Warsaw Marathon. Biegacze VR musieli wziąć oczywiście udział w tym ważnym biegowym wydarzeniu w stolicy (Mistrzostwa Polski Panów), ale tym razem także jako wolontariusze stojąc po drugiej stronie… stolika z wodą, izo i bananami na ostatnim punkcie  odżywczym (czyli na 40-stym km… dlatego bananów mieliśmy w ilości tylko 100 kg). Wszyscy VR – ci którzy biegli, oraz ci którzy czuwali 'na posterunku’ odwalili kawał dobrej roboty, nie brakło przy tym dobrej zabawy i dużej satysfakcji z całego przedsięwzięcia.

Było nam bardzo miło spotkać przy naszym stoliku przebiegających VR i jak się okazało byliśmy dla biegaczy super dopingiem przed ich ostatnimi 2 km biegu. Do naszej grupy ponad 10-ciu VR przypisana była podobna ilość sympatycznych wolontariuszy, z którymi tworzyliśmy jeden zgrany zespół.  Punkt sprawnie obsługiwał przebiegających zawodników, a w godzinach szczytu była to naprawdę ciężka i intensywna praca. Biegacze mogą mięć odciski na stopach, a niektórzy z nas mają je nawet na rękach – od odrkręcania butelek 😛

 

Wielkim wsparciem dla woluntariuszy i biegaczy była trójka bębniarzy, która grała cały czas od pokazania się pierwszych biegaczy po ostatniego zawodnika. Wspomagali nas przyjaciele i całe rodziny Vege Runnersowe i  właśnie bardzo mocno zaangażowana 2-ójka młodziutkich biegaczy/wolontariuszy dawała zmęczonym biegaczom ogromną otuchę.

Już po raz drugi w tym roku padł rekord VR wśród dziewczyn… tym razem w maratonie. Sylwia, która pobiła niedawno na Półmaratonie Warszawskim nasz rekord na 21 km tym razem debiutując w maratonie ustanowiła kolejny rekord. Cieszymy się niezmiernie z tego wyniku i z faktu, że coraz więcej dziewczyn biega w naszych barwach.

Poniżej wyniki naszych biegaczy.

10km
Lubomir  37:41  Ż
Bart77   45:06
Maciek  49:10
Jagoda – 48:41
Maria S.   48:44
Magda K.   55:52

42km
Miłosz Iron Vegan  2:56:42  Ż
Wlodec Raw Vegan  2:57:27
Next  3:03:55  Ż
Miszka  3:16:52  Ż
Kamil C.  3:19:55
Heldin   3:32:13   Ż
Ivi    3:56:06

 

Mili Vegerunners!

Serdecznie dziękuję Wam za punkt na 40. kilometrze.
To był mój pierwszy maraton i byliście dla mnie jak latarnia morska na ciemnym morzu. Nie ma w tym żadnej przesady i nie jest to poetyckie porównanie. Mniej więcej od 30. kilometra straciłam zupełnie rachubę czasu i miejsca. Nie wiedziałam, jak szybko biegnę i czy w ogóle biegnę, czy może stoję w miejscu. Kilka razy spoglądałam na tabliczki z nazwami ulic i wciąż była Puławska. Jak długa może być jedna ulica?! Nie mogłam się dopatrzyć żadnych oznaczeń kilometrów, zresztą wiele osób mówiło na trasie, że coś z nimi nie tak. Nie wiedziałam, w którym momencie jestem, ani ile jeszcze przede mną. Biegłam, myśląc: byle do VegeRunnersów, a potem już tylko 2 kilometry z malutkim haczykiem.

Był to dla mnie ciężki bieg. Debiut w maratonie rozumiany bardzo dosłownie – NIGDY w życiu nie przebiegłam więcej niż 35 kilometrów, a i to tylko raz, żeby wypełnić plan treningowy. Moje najdłuższe wybiegania nie przekraczały 25 km. Nie wiedziałam, co się stanie po 35. kilometrze. Oczekiwałam bólu, utraty sił, braku tchu. A spotkało mnie coś zupełnie dziwnego – totalne zagubienie, jakbym utknęła w jakimś miejscu z naznaczoną karą. To nie tak, że nie bolało i nie brakło sił. Ale to poczucie obcości było tak przytłaczające, że przytłumiło wszystko inne. Scott Jurek pisał o halucynacjach, gadających drzewach, szczerzących się skałach. Gdybym zobaczyła coś takiego, wiedziałabym, że trzeba zejść z trasy, bo jest źle. A tu wszystko niby normalnie, tylko nie wiem, gdzie jestem i nie jestem w stanie stwierdzić, jak długo tu już jestem.

I potem zobaczyłam Was. Nie pamiętam, co się działo na naszym punkcie nawadniania. Nie wiem, czy wzięłam wodę, czy izo, nie słyszałam żadnych bębnów (dowiedziałam się o tym, że były, z artykułu na naszej stronie). Rozpoznałam tylko koszulkę, a może był to okrzyk „Brawo, Vege”, albo wszystko to sobie wmówiłam. Ważne, że odnalazłam się na 40. kilometrze i wiedziałam już, że dobiegnę.

Fajnie być w drużynie

-Heldin

PS. 20 minut po przekroczeniu linii mety wykonałam telefon do koleżanki, którego nie pamiętam. Słabość mentalna utrzymywała się jeszcze przez kilka dni – podobno mówiłam wolniej niż zwykle. Nogi w przeciwieństwie do umysłu przestały boleć w miarę szybko. Chyba były lepiej przygotowane Wskazówka na następne biegi: siła maratończyka to jego UMYSŁ.