wtorek 21, kwiecień, 2015

Bałkański galop

1W styczniu zastanawiałem się nad kwietniowym maratonem, w którym zwykle sprawdza się zimowe przygotowanie do „sezonu” (dla nas trwa i tak cały rok ;)). Gdy tylko zobaczyłem informację zamieszczoną przez Biegiem!Radom o planowanym zorganizowanym wyjeździe, od razu byłem zdecydowany. Kwiecień jak na moje plany startowe miał być intensywny ze startem 18 kwietnia SuisseGass 28 Beogradski Maraton i udziałem 30 kwietnia w Twardzielu Świętokrzyskim na dystansie 100 km. Nie korzystam z planów treningowych i zwykle biegam, jak tylko mam na to czas, czerpiąc przyjemność z samego faktu, iż biegam. Sporadycznie uda się namówić kogoś na jakiś trening lub sam dostaję propozycję na wspólne wybieganie od miejscowych biegaczy; i jak tylko pozwala mi na to czas, chętnie z tego korzystam.

Do Belgradu wyruszyliśmy autokarem nocą 16 kwietnia o godzinie 22 z Radomia ponad 30 osobową, lokalną ekipą zabierając po drodze w Krakowie biegową parę z Wadowic i biegacza z Krakowa. Od samego początku raczyliśmy się relacjami ze startów, doświadczeniem biegowym i spostrzeżeniami na temat rynku i branży. Podróż mijała nam pod znakiem projekcji nowych filmów kina polskiego, obejrzeliśmy ich kilka. Jechaliśmy przez Budapeszt. Mieliśmy okazję podziwiać atrakcje stolicy Węgier z okna autobusu. Co nieco ciekawostek o nich przekazał nam przewodnik, również biegacz. Z Budapesztu udaliśmy się bezpośrednio na granicę z Serbią, gdzie zwinnie i bezproblemowo przekroczyliśmy pas Unii Europejskiej. Do samego Belgradu mijaliśmy jedynie małe gospodarstwa i wsie z rozległymi terenami rolnymi. W Polsce widywałem podobne w Wielkopolsce (bywając w okolicach Kościana). Prawie ¼ mieszkańców całej Serbii to mieszkańcy stolicy .Mijając po drodze domy i wioski sporadycznie mijaliśmy jakichś ludzi. Ciągle jeszcze widoczne są pozostałości po wojnie i bombardowaniach z 1998/1999 dokonanych przez NATO.

Podróż, która zajęła nam ok. 18 godzin (ok. 1000 km), dla mnie okazała się dość wyczerpująca – nie posiadam zdolności spania w fotelu autobusowym, w przeciwieństwie do reszty pasażerów. Takiego snu nie można nijak przyrównać do spania w domowym łóżku. Czytałem ostatnio, że właśnie odpoczynek tej nocy i wyspanie się jest ważniejsze niż noc bezpośrednio, przed startem. Drugą noc przed startem nie spałem praktycznie nic. Do hotelu dotarliśmy na tyle późno, że zdążyliśmy się jedynie migiem rozpakować, wziąć szybki prysznic, króciutko przespacerować przez miasto (ok. 4 km) do biura zawodów po pakiety startowe i wziąć udział w pasta party. Nigdy tak długo nie stałem za odebraniem pakietu startowego. Pakiety przygotowywano i składano dopiero podczas wydawania. Dodatkowo dość uciążliwa była wysoka temperatura i zaduch. Pakiet zawierał: koszulkę z logo UNICEF i napisami – na piersi „ TRICI, CINI DOBRO” (RUN, DO GOOD), na plecach logo maratonu, dyplom ukończenia dystansu, izotoniki, wodę, paluszki, batona , fajnie wydany program imprezy, mapą maratonu, ulotki reklamowe itd. Na pasta party serwowano dwie opcje, w tym jedną wegańską – byłem tym mile zaskoczony. Gdy na stronce fb maratonu pojawił się post z informacją dotyczącą pasta party to zadałem pytanie o opcję wegetariańską , wegańską, ale wówczas odpowiedzi nie otrzymałem. Poczęstunek był zdecydowanie na bogato, czyli duże porcje (nie jak u nas), do wyboru dwa rodzaje makaronów i sosów. Dodatkowo otrzymałem jabłka i wodę. Byłem w 100% usatysfakcjonowany i naprawdę pozytywnie zaskoczony. Nie ukrywam, że znając „realia” różnych biegów i mając taki już staż wege zachowałem się jak rasowy „ słoik” i zabrałem wszystko ze sobą.

2Po odebraniu pakietów, w drodze do hotelu podziwialiśmy Belgrad nocą . W hotelu kontakt z rodziną, ostatnie przygotowanie sprzętowe i odrobina serbskiej TV. Pokój miałem z Pawłem (asfaltowy chłopak), który co tydzień biega maraton, czasami ultra, ale też biegi 24 godzinne. Bardzo szybko padłem jak kawka. W nocy obudził mnie tłukący w parapet deszcz – było duszno, więc spaliśmy przy otwartym oknie. Do rana nie zmrużyłem już niestety oka. Byłem wkurzony bo nie zakładałem biegania „na mokro”. Wprawdzie niskie temperatury mi nie przeszkadzają, ale kałuże już tak – bo co to za przyjemność lecieć w przemoczonych butach. Po śniadaniu o 8.30 nasza grupa udała się już na start. Z Pawłem ubraliśmy się od razu gotowi do biegu i polecieliśmy troszkę później doganiając po drodze resztę grupy. Na starcie śpiewaliśmy stadionowe piosenki i przekrzykiwaliśmy się z dużo liczniejszą grupą z Grecji, z którą na krótki moment połączyliśmy się. Było Ole, Ole, Ole…i tańce ludowe 🙂 Nasza wesoła grupa – ubrana w klubowe kurtki Biegiem!Radom, zaopatrzona we flagi i banery miasta i stowarzyszenia Biegiem!Radom – wzbudzała zainteresowanie mediów. Mną (pewnie z racji, że byłem dość odkryty – w koszulce na ramiączkach – i miałem stare tattoo) zainteresował się fotograf, który cykał mi foto z mini dystansu.

4W chwili startu byłem już i przemarznięty i przemoczony (deszcz nie odpuszczał). Razem z Pawłem ustawiliśmy się w miarę blisko linii startu. Daleko w tyle mieliśmy pacemakera na 3:30. Ruszyliśmy spokojnie. Już na początku było pod górkę. Belgrad położony jest na wzgórzach i tego troszkę się obawiałem. Oszczędzaliśmy się na podbiegach. Mocniej przyśpieszaliśmy na zbiegach. Paweł był tydzień po maratonie w Dębnie i tydzień przed startem w biegu 24 godzinnym w Niemczech. Długo biegliśmy razem utrzymując jak dla mnie mocne tempo. Moja życiówka w półmaratonie to 1:43:43, a tu ten sam dystans pokonałem w czasie poniżej 1:40, a przecież druga połowa trasy była jeszcze przed mną. Cały czas padało i bardzo dużo energii pochłaniało mi ogrzewanie organizmu. Przebiegając przez most na Sawie odczułem przeszywający chłód i dreszcze z zimna. Trasa maratonu była bardzo dobrze zabezpieczona. Zamknięte były wszystkie pasy na ulicy, a nie jak w Polsce, gdzie jeden pas przeznaczony jest najczęściej dla biegaczy, a na drugim puszczony jest ruch samochodowy. Tu jeśli jezdnia miała 3 pasy, można było biec każdym z nich. Co krok znajdował się wolontariusz, a co 50 – 100 metrów stał policjant. Czułem się bezpieczniej biegnąc z takim obstawieniem personalnym :). Tego dnia miały rozegrać się również Derby Belgradu. Na każdym kroku widoczne było, że ten dzień jest dniem sportu. W mediach proszono o przeparkowanie samochodów w bezpieczniejszą strefę i o ogólną ostrożność. Policja zabezpieczająca trasę biegu pewnie obstawiała też mecz o godzinie 16. Po połowie dystansu Paweł poczuł moc w nogach, przyspieszył i postanowił walczyć o życiówkę (udało się mu to z czasem 3:12:26 gratulacje!). Przez 35 km dystansu utrzymywałem w miarę równe tempo. Kilka kilometrów biegłem zupełnie sam mając przed sobą biegacza (ok. 200 m) i za sobą całą ich grupkę (ok. 100 m). Odczułem wówczas tzw. „ samotność długodystansowca”. Przybijałem piątki romskim dzieciom, odpowiadając ciągle na pytanie „skąd jestem”. Paweł miał koszulkę z naszym godłem, więc czasami ktoś z tłumu krzyczał „polonia, polako” i raz padło „legia” :).

3Trasa prowadziła przez starówkę Belgradu (warto wiedzieć, że to najstarsze miasto Europy), nowe dzielnice, ale też romskie, przesłonięte wysokimi parawanami slumsy. Ze względu na swój znaczny wzrost mogłem rzucić okiem na widoki ukryte za przegrodami stworzonymi prowizorycznie na potrzeby maratonu. Na 38 kilometrze minęła mnie grupa z pacemakerem na 3:30. Zacząłem odczuwać gwałtowne zmęczenie, zwolniłem, a jeden z największych podbiegów (na 39km) nawet przemaszerowałem – straciłem wtedy sporo czasu. Dopingowany przez kibiców biegłem dalej w kierunku mety, ale już dużo wolniej. Na metę wbiegłem z czasem 03:41:01, poprawiając swoją życiówkę z przed 1,5 roku o ponad 22 minuty. Byłem szczęśliwy, ale też troszkę zły na siebie, że rozegrałem ten bieg nie do końca tak jak chciałem. Na mecie medal, kolejny pakiet regeneracyjny i szukanie Radomian. Zostałem zaczepiony przez regionalną TV i zapytany o marchewkę widniejącą na mojej koszulce (na plecach). Odpowiedziałem, że w takich koszulkach biega już ponad 200 osób ( chyba nie skłamałem) i jest to amatorska, ale rozpoznawalna już drużyna propagująca idee bieganizmu .

5Powrót z mety do hotelu był dla mnie ciężki – byłem mokry i wyczerpany; dystans ten pokonałem z Tomkiem z BBL Wadowice . Już po biegu pogoda się poprawiła (szkoda że nie wcześniej). Po krótkim relaksie pod prysznicem udaliśmy się grupą na zwiedzanie Kalemegdan – kamiennej fortecy z czasów imperium osmańskiego, leżącej u ujścia Sawy do Dunaju. Później skoczyliśmy na kolację do Skadarlija – zabytkowej dzielnicy bohemy, która mieści tradycyjne serbskie kafejki (kafany) z muzyką ludową. Tam specjalnie dla nas grał zespół, były tańce i dobra zabawa do późnych godzin nocnych. Organizator wyjazdu pamiętał o moich preferencjach żywieniowych i miałem swoją smaczną porcję :). Niedziela przywitała nas słońcem, ale po śniadaniu i 3 ostatnich godzinach na mieście wyruszyliśmy w podróż powrotną szybszą trasą pomijając urokliwy Budapeszt. Biegiem!Radom to nie tylko fajne towarzystwo i super ludzie; to bardzo prężnie działające stowarzyszenie chyba największej grupy biegowej w PL, organizator biegów i wyjazdów biegowych, którego działania szczerze wszystkim polecam. Jesienią tego roku Biegiem!Radom planuje kolejny, zorganizowany wyjazd – tym razem na maraton w Budapeszcie 😀