piątek 3, sierpień, 2018

Droga nad Łąkami – Magistrala Tatrzańska Na Biegowo

Przez wszystkie lata biegania uzbierałem mały worek ze szlakami, które jako prywatne projekty chcę realizować. To właśnie wtedy spełniam się jako człowiek, biegacz. Odkrywam wrażenia i piękno natury. Uczę się, poznaje siebie i granicę strachu.Tym razem wybrałem się na Słowację do ‘’naszych wspólnych ‘’ cudownych Tatr. Głównym celem miała być kompletna Magistrala Tatrzańska  długości siedemdziesięciu dwóch kilometrów. No właśnie miała być.

Kilka dni wcześniej.

Niedziela upłynęła wspaniale na rowerze. Siedemdziesiąt kilometrów w terenie zakończone grillem, gdzie padło pytanie – Co będziesz robił?

Moim marzeniem na ten tydzień było wyruszenie w poniedziałek w kierunku Tatr na słowacką stronę i we wtorek z samego rana przemierzać zielone  górskie tereny. Wszystko wzięło w łeb przez załamanie pogody. Front  przyniósł ogromne ilości opadów. Jak zaczęło padać, tak nie mogło skończyć. Lało cały czas. Nieważne, czy to dzień, czy noc. Krople wypuszczone z góry spadały na ziemie tworząc niewyobrażalne rzeki w strumieniach. Gorączkowo sprawdzałem co godzinę aktualne warunki i prognozy. Czas uciekał, bo tylko tydzień urlopu, a bardzo chciałem zrobić coś wartościowego dla siebie. Trzeci dzień z rzędu opadów już mnie mocno denerwował. Normalnie lubię deszcz i biegać w nim, ale tym razem granica została przekroczona. I to jak bardzo została przekroczona przekonam się na własne oczy wybierając się w Tatry.

Nagle we środę wykresy zaczęły zmieniać się i zwiastowały rozpogodzenie na piątek, a na sobotę wręcz idealne warunki. Mówię sobie – To będzie mój dzień! Ryzykowna decyzja podjęta. Ruszam na Słowacje jeszcze dzisiejszej nocy – odezwał się mój wewnętrzny głos.

Tylko jedno ALE. To co spadło z nieba, gdzieś musiało wypłynąć. Jeszcze zanim dojechałem do Zakopanego, pierwsze doniesienia mówiły o zamkniętym moście z powodu uszkodzenia przez wodę w Białym Dunajcu. W sumie, po takich opadach nic nowego. Rzeki zawsze zbierają więcej wody i takie rzeczy mają często miejsce. Objedzie się i po sprawie.

W stolicy pod Tatrami przesiadłem się na autobus do Popradu. Drugi, a potem trzeci, a potem jeszcze czwarty niepokojący sygnał wyszedł podczas tej podróży. Najpierw zamknięta droga z Zakopanego na Łysą Polanę z powodu rzeki Białki. Można jednak objechać przez Białkę Tatrzańska. Objedzie się i po sprawie.

Na Łysej Polanie otwieram tak szeroko oczy, że bardziej już nie mogę. Ten spokojny wręcz strumyk, jaki znam i pamiętam podczas wielokrotnych pobytów tutaj to teraz ogromna, szeroka rzeka. Z takim silnym nurtem, że jakbym startował z nim w kajaku to dopłynąłbym na Hel bez wiosłowania. Lustro wody podnosi się w oczach. Do zrównania z mostem naprawdę dużo nie brakuje. Jest czwartek rano i ciągle pada. Ma padać cały dzień. Mało tego na drugi dzień pomimo rozpogodzenia, spodziewane są przelotne intensywne deszcze. Nie jest wesoło. Jedziemy dalej. Już po słowackiej stronie następny most. Pierwsze co widzimy to migające koguty wozów strażackich. O nie! – to koniec wycieczki – mówię do siebie. Byłem przekonany, że most jest już zamknięty. Stoi kilka wozów bojowych, a strażacy zaczęli zabezpieczać most. Na całe szczęście, można było przejechać. Gdy zobaczę ten most dzień później, jedna jezdnia będzie zamknięta i uszkodzona wyrwą na kilka metrów. Gdy wydawało się, że dalej już nie będzie takich niespodzianek, to tuż przed Popradem następny objazd. Kolejna droga zamknięta. Powód – ewakuacja mieszkańców i gości z hotelu w Starej Leśnej. Tu nie ma żartów, sytuacja jest stała się bardzo poważna. W ciągu dwudziestu czterech godzin w Tatrach spadło około 200ml/m2 wody!. To chyba absolutny rekord. Ludzie mówią, że spadło więcej wody niż w 1997 roku.

Jeszcze zanim dojechałem na planowany nocleg do Liptowskiego Mikułasza, położonego nad rzeką Wag w Kotlinie Lipowskiej już wiedziałem, że całej Magistrali nie zrobię. Z każdą godziną przybywało wody, a wraz z nią zamkniętych szlaków. Tatry Wysokie właściwie zostały ‘’odcięte’’ od świata. Nie objedzie się. Poza przeogromną ilością niedostępnych szlaków, zerwanych mostków, uszkodzonych dróg, służby tatrzańskie, zarówno po polskiej, jak i słowackiej stronie odradzają i proszą o nie wychodzenie w Tatry. Szczególnie w Tatry Wysokie. W tych okolicznościach dużym znakiem zapytania było to, czy uda się mi cokolwiek przebiec. Byłem dobrej myśli, dlatego, że mój szlak zaczyna się u podnóża Tatr Zachodnich i wiedzie zboczami w kierunków Wysokich Tatr. Drugi głos mówi mi – ile uda się przebiec, tyle twojego.

Analizując dane i mapę, dochodzę do wniosku, że całe podnóże Tatr Zachodnich, aż do Szczyrbskiego Jeziora powinienem pokonać bez problemu .

 

Droga nad Łąkami

Droga nad Łąkami to przedłużenie Magistrali Tatrzańskiej. Wiedzie zboczami Tatr Zachodnich i jak sama nazwa mówi, prowadzi tuż nad łąkami. Szlak zaczyna się na Rozdrożu nad Tokarnią 784m n.p.m. Odcinek jaki mam do pokonania to czterdzieści sześć kilometrów. Do tego doliczyć muszę jedenaście kilometrów z pensjonatu znajdującego się w Liptowskim Mikułaszu. Podsumowując mój plan na piątek to mniej więcej pięćdziesiąt osiem kilometrów.

O szóstej dwadzieścia opuszczam pensjonat i biegnę do początku szlaku. Drogę mam cały czas lekko pod górę. Mijam dużą i bardzo starą wieś Bobrowiec, a trzy kilometry dalej wieś Jałowiec. Obie wsie leżą nad Jałowieckim Potokiem. Tysiąc pięćset metrów dalej osiągam pierwszy mały cel tego dnia. Jedenaście kilometrów trwało dobiegnięcie do Rozdroża pod Tokarnią – 784m n.p.m., który jest początkiem, lub jak kto woli końcem Drogi nad Łąkami – Magistrali Tatrzańskiej.

Błoto niesie się po okolicy. Zdumiewa mnie wiele śladów stóp ludzkich na tym odcinku. Zagadka wyjaśnia się na rozdrożu. Kierując się dalej w górę, można dojść na Siwy Wierch znajdujący się na Głównej Grani Tatr Zachodnich. Mnie nogi niosą w prawo, gdzie po niecałym kilometrze pierwsza przeszkoda. Jednak jest strumyk na wylocie Doliny Jałowieckiej, który poszerzył swą szerokość. Dwie możliwości, aby pokonać go. W butach, lub bez butów. Wybieram drugie rozwiązanie. Pracownicy leśni akurat jedli przy strumyku śniadanie i zapewniłem im chwilową atrakcję. Zaraz za rzeczką rozwidlenie i brak oznaczenia. Którędy Panie? – ponownie mój drugi głos zabiera głos.

Drogę wskazuje mi miejscowy pracownik. Nie będzie to jedyny moment, gdzie z oznaczeniem jest problem. Po mimo tego, że mam mapę, kilka razy jestem poza szlakiem. Początkowo jest dużo błota, zastanawiam się kto decyduje się jechać tutaj rowerem za namową mapy, gdzie widnieje znaczek roweru. Trzeba spore fragmenty łąk pokonać poza dróżkami. Wypisz, wymaluj Droga nad Łąkami. Docieram do wylotu Doliny Żarskiej, skąd można wyruszać na Baraniec 2185m n.p.m., trzeci co do wysokości szczyt Tatr Zachodnich. Trzy kilometry dalej znajduję się Rozdroże pod Gołym Wierchem 900m n.p.m. i stad można dostać się jak sama nazwa wskazuje na Goły Wierch 1723m n.p.m.

Szlak oprócz błotnistych fragmentów, łąk prowadzi także drogami leśnymi,  szutrami, a w dalszej części chwilowo nawet asfaltem. Asfaltowe odcinki znajdują się na wylotach dolin, lub prowadzące do hoteli w pobliżu szlaku. Oczywiście nie brakuje fragmentów z typowym górskim szlakiem. Jest różnorodność przez co niby z pozoru łatwego szlaku, staje się wymagający. Szlakiem tym zaliczam wszystkie wyloty dolin w Tatrach Zachodnich.

Czasami mijam chaty w pobliżu szlaku. Bardzo często wyglądem stanowią bazę wypadową w góry lub są miejscem kolonii i obozów harcerskich, co oczywiście nie wyklucza pierwszego, że ich przeznaczeniem jest obcowanie wśród natury. Pozostałe budynki jakie widziałem, to pasterskie chaty oraz hotele i restauracje w pobliżu wejść do dolin.

Do tej pory padało już trzy razy. Przelotne opady były niewielkie, a temperatura na tyle dodatnia, że szybko schnę. Miedzy Doliną Wąską, a Doliną Bystrą zastaje mnie silniejszy deszcz. Widziałem te chmury z daleka. Szły, a raczej leciały w moją stronę z Wysokich Tatr. Wiedziałem, że z nich będzie więcej wody. Również prognoza pogody miała je na uwadze, a nawet nie wykluczano burzy. Na szczęście burzy nie było, ale ściana deszczu była intensywna. Aż tu nagle, biegnąc wczuty w bieg ni stąd ni zowąd wyłania się z lasu stado owiec. Staje jak wryty. Tego to ja się nie spodziewałem. Jest ich tak wiele, że nie mogę przecisnąć się. Blokują cały szlak i jego pobocza. Gęsto zarośnięty las uniemożliwia mi jakikolwiek ruch. Wtapiam się w tłum, a raczej w stado i podążam wraz z nim. Gdzieś tam momentami na czele świta mi kapelusz bacy, który (chyba) dumnie je prowadza. Niemalże kilometr z nowymi koleżankami i kolegami przeprowadziłem beeeeczącą rozmowę. Na rozwidleniu dróg, baca z całą rozbrykaną kompanią skręcił w prawo, a ja podążając za czerwoną strzałką, gnałem do przodu.

Odcinek z Doliny Bystrej do osady Podbańska, która leży na granicy Tatr Wysokich i Zachodnich, to już wysokość dochodząca do 1000m n.p.m. i prowadząca naprawdę dzikimi, pięknymi zboczami Tatr Zachodnich. Gdzie nie spojrzeć, wszędzie rośnie wierzbówka kiprzyca. Roślina ma właściwości lecznicze i szerokie zastosowanie. Na przykład używana jest do leczenia choroby alkoholowej i narkomani. Cudowny widok.K Kolorowa łąka porośnięta owocami malin. To, że misie lubią owoce leśne wiadomo nie od dziś. Pędziłem, przez te zbocza jak na zawodach. Spostrzegłem w pewnym momencie, że powalone krzaki malin nie mógł zrobić człowiek. Szlak ten jest według mnie mało uczęszczany, a po kilkudniowych opadach i komunikatach to mogę spodziewać się tylko tutaj pracowników leśnych, pasterzy i zwierząt. Co prawda co kilka kilometrów znajdują się chaty, szałasy, a nawet małe osady, ale nie wierze, że niedźwiedzie się tutaj nie zapuszczają. Cisza, spokój i nadmiar owoców leśnych tylko pewnie je zachęca. Zresztą nieco dalej natknę się na ślady, że odwiedzają Drogę nad Łąkami. Ale o tym za chwilę.

W drodze do Podbańskiej gubię szlak. Oznaczenie tej części magistrali pozostawia wiele do życzenia. Znów mocno pada. Sugerując się oznaczeniem o literce C – zapewne od słowa Cesta – droga, skręcam w świeżutki asfalcik. Droga super na rower. Spoglądając na mapę widzę oznaczenie tego odcinka jako szlak rowerowy prowadzący do pobliskiej wsi. Przyjmuję nowy kierunek intuicyjnie w poszukiwaniu czerwonego szlaku. Jest! Mijam go po mojej lewej i sądząc przez brak oznaczeń, że należy iść dalej prosto.

Poszedłem i po dłuższym braku oznaczeń wylądowałem w Dolinie Kamienistej na niebieskim szlaku. Piękna Dolina i jak nazwa wskazuje jest naprawdę kamienista, co sprawia, że idąc gęstym ciemnym lasem wystające kamienie robią na mnie naprawdę wrażenie. Bardzo mocno zaintrygowała mnie ta dolina i kiedyś na pewno zwiedzę ją dokładniej. Tym razem zamiast dalej w górę, zbiegam niebieskim szlakiem wzdłuż Potoka, który doprowadza mnie ponownie do czerwonego szlaku, a następnie do osady. W sklepiku przy Tatrzańskiej Drodze Młodości uzupełniam energię i bidony. Ławeczka pod sklepem cała moja, a oddech relaksu przynosi ukojenie ciała. Tatrzańska Droga Młodości, to droga o długości czterdziestu dziewięciu kilometrów łącząca Szczyrbskie Jezioro i Liptowski Mikułasz. Swoją nazwę zawdzięcza tym, że przy jej przebudowie na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych brali udział studenci. Ciekawe, czy dobrowolnie?!

Przede mną odcinek do Trzy Studniczki, który odkrywa za pozwoleniem chmur widoki na Krywań. Odkrywa nie tylko widoki, ale i ślady misia. Najpierw mijam drzewo, które ma zdartą korę u podstawy. Niby nic nadzwyczajnego, tylko że kora ta porozrywana była na strzępki dookoła drzewa. Coś jakby wziąć kartkę papieru, rozerwać ją na małe kawałeczki i rzucić w powietrze. Umysł od razu wymalował mi małego figlarnego niedźwiadka. Nieco dalej na podejściu widzę co jakiś czas jakby ktoś tarzał się po ziemi. Widać wyraźnie, bo nie tak dawno padało. Gdzieś między tymi polami tarzania pojawia się odcisk małej łapki. Przyspieszam mocno. Nawet nie mam ochoty zrobić zdjęcia, chcę jak najszybciej dotrzeć do najwyższego momentu szlaku i szybko zbiec do Trzech Studniczek. Gdy zaczynam zbieg, gdzieś z oddali za plecami słyszę łamiącą się gałązkę. Obracam się, ale nic nie widać. Po kilku minutach jestem na miejscu i korzystam z bieżącego strumienia wody przy szlaku. W zasadzie mając świadomość, że całej magistrali tatrzańskiej nie zrobię miałem tutaj zakończyć swój dzisiejszy rejs. A to dlatego, że właśnie tutaj zaczyna się ta właściwa Magistrala prowadząca przez Tatry Wysokie. Przez zamknięcie szlaków chciałem ten fragment zostawić na następny raz. Pomyślałem, że jednak piękniej będzie zakończyć dzisiejsze bieganie nad pięknym Szczyrbskim Jeziorem. Drugim co do wielkości po stronie słowackiej. Mało tego, dystans wyjdzie mi wcale nie taki mały, a pozostałą część zrobię zaczynając od jeziora. Dodatkowym plusem było również to, że ze Szczyrbskiego Jeziora nie ma problemu z komunikacją (elektriczka) i łatwo jest się wydostać, czego nie można powiedzieć o Trzech Studniczkach. Jedyne co pozostaje to bardzo rzadko jeżdżące autobusy lub łapanie stopa, co w tym miejscu nie jest takie proste. Znam z własnego doświadczenia.

Trzy Studniczki zostawiam za plecami i w głowie mam już tylko jedną myśl. Co zjem jak dobiegnę nad Jezioro. Spodziewałem się wyraźnego błota w tym miejscu. Znam ten fragment szlaku z zawodów słowackich, na których byłem wiele lat temu. Nie myliłem się. Ziemia po tak długich, silnych ulewach ma swoje ograniczenia. Jest bardzo mocno namoknięta. Zaskoczony jestem jednak bardziej swoją formą, gdyż na tym etapie nogi kręcą wyśmienicie, a nie minęło nawet dwa tygodnie od zawodów na stukilometrowej trasie w Turyngii. Szczyrbskie Jezioro wita mnie w chmurach i z nadchodzącym deszczem.  Temperatura jest tutaj kilka stopni niższa, a turyści znajdują się dosłownie wszędzie. Takich tłumów jeszcze w tym miejscu nie widziałem, a byłem już tutaj wiele razy. Co się dziwić, sezon w pełni, a szlaki zamknięte. Dobrze że jest możliwość złapania świeżego górskiego powietrza w takich miejscach. Żegnam dzisiejszą przygodę w deszczu i myślami nie mogę doczekać się już , aby dokończyć ten projekt.

Podsumowanie:

Start : Liptowski Mikułasz – Droga nad Łąkami – Szczyrbskie Jezioro = 58 km,  D+1600

Łukasz Pawłowski