poniedziałek 1, październik, 2018

40-ty Maraton Warszawski na złoto marchewkowo

40 Vege Runnersów na mecie 40-stej edycji Maratonu Warszawskiego. Sporo debiutów, życiówek i pięknej walki z dystansem i wydłużającymi się ostatnimi kilometrami. Liczna grupa naszych kibiców dopingowała wesoło na trasie i pewnie dzięki temu też wygraliśmy Drużynowe Mistrzostwa Polski w Maratonie !!!
Przeczytajcie relacje zjawionego debiutanta Adama 🙂

I
Pamiętam, jak stałem przed Biegiem Chomika z Łukaszem i Julkiem, a Pająk powiedział, że hej, Adam będzie debiutował w maratonie, dajcie mu kilka rad. Otworzył się worek wspomnień.
– Pamiętam swój pierwszy, to był koszmar.
– Mój był chyba na kacu, Jezu.

II
Jakiś czas potem, gdy u Pająka odbierałem koszulkę klubową (trzecią), Pająk spytał:
– No i jak tam przygotowania do maratonu?
– Biegam, biegam.
– Jakieś dłuższe dystanse?
– Zgubiłem się niedawno w Zabrzu i gdy się już odnalazłem, zrobiłem dwadzieścia sześć kilometrów.
– No, spoko. To machnij jeszcze jakieś trzydzieści i powinno się udać.
Uśmiechnął się. Znacie ten uśmiech. Gdyby mi urwało palec, a Pająk powiedziałby, że odrośnie, nie miałbym co do tego wątpliwości.

III
– Ale obiecaj, że będziesz biegł wolno – powiedziała żona.
Nasłuchaliśmy się ze dwa lata temu od kolegi o zgonach podczas maratonów, schodzących paznokciach, odciskach wielkości śliwki, stopach, których kalafiorowatość nie chciała się cofnąć. Wiecie, takie kombatanckie klimaty. W sensie kolega przebiegł raz maraton. Co miałem nie wierzyć.

IV
Zresztą gdyby nie żona, nie biegałbym. W lutym 2017 roku powiedziała, że będzie sobie kupować buty. Doskonale znała moją słabość do butów. Kupiłem sobie adidasy galaxy 2 (wciąż bardzo je kocham). Potem zabrała mnie do naszego bielańskiego lasu i okazało się, że to jest bardzo przyjemne, to całe bieganie.

V
Pierwsze zawody, w których wystartowałem, to 6. Bieg Wegański. 7 maja 2017, piętnaście stopni, błoto, deszcz, dziesięć kilometrów. Pamiętam doskonale, bo gdy jest się na granicy śmierci, pamięta się takie rzeczy. Zwłaszcza gdy tylko raz w życiu zrobiło się taki dystans. I zwłaszcza gdy biegnie się w tempie kogoś, kto kilkanaście minut później znika za linią horyzontu.

VI
Przepraszam za przydługi wstęp. Po prostu nikomu o tym nie opowiadałem.

VII
– Powodzenia – powiedziała dziś rano żona, gdy ją obudziłem, mówiąc, że lecę na bieg. – Tejker.
Dość szybko wpadłem na Julka i Klarę. Lubię ich, choć widziałem ich może trzy razy w życiu i zwykle po kilka krótkich minut. Uznałem jednak, że pobiegnięcie na cztery godziny to dobry pomysł. Najwyżej, pomyślałem, przyspieszę na trzydziestym (taki miałem pomysł na walkę z mityczną ścianą).
Ruszyliśmy. Śmiechu było co nie miara. Znacie Julka, gejzer dowcipów. Klara co rusz łapała oddech pomiędzy spazmami śmiechu. Przez trzynaście czy czternaście kilometrów, które biegliśmy razem, żeśmy się albo chichrali, albo pocieszali Julka (w stroju krowy), że i maratończycy, i kibice w ogóle się nie znają, gdy wrzeszczeli:
– Jaki misiu! Misiu! Misiu!
albo
– Patrz, widziałeś? To chyba osioł.

VIII
Raz mi oko zbielało, gdy pewien maratończyk zagadnął Julka:
– Holsztynka, prawda?

IX
Na czternastym kilometrze, gdy zabiegłem Klarze drogę, bo chciałem jej coś śmiesznego pokazać, klepnęła mnie w ramię i powiedziała:
– Leć.
To poleciałem. I tak sobie biegłem. Na Krakowskim Przedmieściu (20. kilometr) Violetta z Run Vegan chciała mi zrobić zdjęcie, bo wyłuskiwała Vege Runnersów z tłumu, więc przez chwilę biegłem tyłem. Na Wisłostradzie (28. kilometr) też chwilę biegłem tyłem, bo bolały mnie mięśnie od biegania przodem. I z tego wszystkiego zapomniałem, że powinna pojawić się ściana na 30. kilometrze. Z pewnością pomógł punkt kibica VR na 32. kilometrze. Dziękuję, że tam byliście. Bo ściana pojawiła się dopiero na 38. kilometrze. Coś tam sobie zacząłem śpiewać, żeby nie myśleć, ale rytm mi się nie zgadzał. Na szczęście przypomniałem sobie dwie rzeczy: że to tylko 4 kilometry. „Cztery kilometry”, mówiłem sobie, „pykasz, Pluszko, na jałowym, dasz radę, to tylko piętnaście minut”. I przypomniałem sobie także transparent punktu kibica Vege Runnersów sprzed lat, który kilka dni temu pojawił się na fanpejdżu: TYLKO SIĘ NIE ZESRAJCIE. To był właśnie ten rytm, którego mi brakowało. Powtarzałem sobie przez te cztery kilometry: tyl ko się nie zes raj tyl ko się nie zes raj tyl ko się nie zes raj tyl ko się nie zes raj tyl ko się nie zes raj, a potem już była meta.

X
Bardzo fajny ten maraton.

Adam P.