poniedziałek 5, Listopad, 2018

Zielona Błyskawica na Poznań Maraton 2018

Vegan Power – tylko tyle i aż tyle mogłam z siebie wydusić wbiegając na metę Poznańskiego Maratonu. Czas 3:03:52  i 8 miejsce Open K zaraz za samymi profesjonalnymi zawodniczkami to dla mnie bajka!!! Ale od początku: przygotowania szły jak trzeba, zdrowie dopisywało, pogoda miała sprzyjać życiówkom, ale… oczywiście nie mogło być tak pięknie i globalne ocieplenie pokazało swoje oblicze: słońce, wysoka temperatura i ostry wiatr grały pierwsze skrzypce…

Pierwsza połowa była super, bo w mieście można było schować się w cieniu budynków, które osłaniały też od wiatru. Na samym początku minęliśmy się z kolegą VR Zbyszkiem K, z którym spotykamy się na trasie Poznańskiego maratonu już od kilku lat :D. Biegłam równo dostosowując tempo do tego jak układała się trasa, zaczynając wolniej niż tempo na założony wynik, bo prawie zawsze biegam NS (negative split). Na połowie miał na mnie czekać mój mąż Marcin vel Mako, żeby podać mi żele, więc gdy nie wiało biegłam jak na skrzydłach ;-).Poza tym doping na trasie miałam po prostu jak prywatny: biegłam otoczona chłopakami, więc wszystkie okrzyki były w moim kierunku : dawaj Veggie, jaka szybka kobieta i tak w kółko!!!! Czułam się na tyle dobrze, że choć miałam rozpisany czas przez Trenera Piotrka Ślęzaka, z którym współpracujemy owocnie od ok 1.5 roku, to coś mnie podkusiło, żeby szybciej przyspieszyć… Zobaczyłam przed sobą rywalki, które mnie wcześniej wyprzedzały i odezwał się we mnie duch wojownika !  Czasem tak mi się zdarza na biegach i tym razem zamiast patrzeć na zegarek to ruszyłam w pogo, tzn. w pogoń 😛 Bardzo ładnie mi to szło, nawet podbieg na Maltę i potem 30km nie zadziałały jak hamulec bezpieczeństwa….Ale to nie mogło się tak pięknie skończyć….

 

Wyprzedzając jak w amoku zaczęłam czuć, że dwójki i łydki coś za bardzo się spinają, więc czerwona lampka zaczęła tlić się jak ogarek, a powinna była jak flara wznieść się ostrzegawczo. Ale ogółem siły były, więc starałam dać z siebie wszystko. I tu pojawił się ON: podbieg pod wiatr w samym słońcu. Tak zachęcał do bliższej znajomości, że w końcu się przeszłam, bo mięśnie siadły. W głowie złość i smutek, bo wiem, że Marcin czeka za parę km, a ja tu idę i jedyne co mogę powiedzieć to to, że skopałam docelowy start. Na szczęście pojawiła się też ONA: różowo-błękitne fatałaszki zwiastowały płeć piękną, więc zebrałam się na tyle, żeby jeszcze ją wyprzedzić. Nie wiele dałam radę ubiec, ale i ona już miała dość, więc po paru takich mijankach już nie widziałam jej za swoimi plecami 😀 I tak łapała mnie depresja, bo mój styl to rozpędzanie się do samej mety, a tu taki zonk.

W takim depresyjnym psychicznie rozkładzie dotarłam w końcu do Marcina. Nie wiem czy już tak było ze mną źle, ale biegnąc pod wiatr mamił mnie wizją, że zaraz będziemy biec z wiatrem w plecy. Chwilę dałam się oszukać, ale „hola hola, przecież my już nie skręcamy, to już tylko będzie tak wiało w twarz????!!!” Naprawdę ciężko mi się było zebrać, ale w pewnym momencie coś puściło i znów zaczęłam biec normalnie i na metę wpadłam rozpędzając się coraz bardziej!!!!

A na mecie to euforia: no kurcze!!! zapas sił jednak był, chyba zabrakło trochę wiary i walki. Jeszcze nie stanęłam, a tu ktoś mi wciska jakiś kosz z nagrodami i cyka fotki, za bandami już macha do mnie mój kochany Marcin, życiówka jak marzenie w TAKĄ pogodę, samopoczucie po prostu rewelacja!!!!

Poznań Maraton mogę szczerze polecić: trasa nie jest zbyt łatwa (szczególnie druga połowa), ale przez super organizację i kibiców na trasie to na razie mój faworyt- przy lepszej pogodzie, czas na pewno byłby przynajmniej o minutę lepszy i o to w barwach Vege Runners na pewno jeszcze będę walczyć za rok 😀

Dadzia