I
Co jakiś czas słyszałem, że Falenica to, Falenica tamo, he, he, Falenica, dżizas, ała, ha, ha, ekstra. Że Maciek Matus to Falenicę jak niepodległości, coś jak, rozumiesz, Marek Primik Grand Prix. I zamiast jak normalny człowiek wklepać w wyszukiwarkę: „Falenica łot de fak”, spytałem któregoś z zacnych kolegów z klubu, o co chodzi z tą Falenicą.
– Ale że co? Bieg taki.
W domu wklepałem zatem w wyszukiwarkę: „Falenica łot de fak” i dowiedziałem się najważniejszych rzeczy. Że to bieg taki, że po górkach, dołkach i wądołkach. Że jakieś przewyższenia, coś tam, coś tam, lasek, piasek i superzabawa (lepsza niż pisownia łączna przedrostka super-).
Ale wciąż miałem niedosyt wiedzy.
II
Po jednym z zeszłorocznych biegów Grand Prix, gdy siedzieliśmy w Vege Love na wzmacniającym obiadku, zapytałem Łukasza podchwytliwie o tę Falenicę:
– Ale po którym kilometrze zaczynasz żałować, że wystartowałeś ?
– Stary, po dwusetnym metrze. Zobaczysz, spodoba ci się.
– I to świetna okazja, żeby wyrobić sobie nogi przed Grand Prix – dodał siedzący nieopodal Marek.
III
Zapisy ruszyły i dość szybko było posprzątane. Udało mi się zapisać do fali zielonej, tej fali, jak sobie myślałem, drugiej kategorii. Tych słabeuszy, którzy się nie zmieszczą w 46 minutach. No ale, myślałem dalej, czego się spodziewasz, pamiętasz swój trening w Lesie Bielańskim, przewyższeń raptem 95 metrów, jedenaście kilometrów i cudem się zmieściłeś w godzinę. Znaj umiar i swoje miejsce.
IV
Etap pierwszy. Z każdym kółkiem te zakręty i podbiegi były w innych miejscach, coraz dalej i coraz wyżej. Złachany jak chart po wyścigach wbiegłem na metę i słyszę: „Skanuj najpierw żółtego, zielony potem”. Zielony to ja. Ale udało się, trzech sekund brakowało do 46 minut. Żeby dać upust radości, w domu włączyłem painta i namalowałem bociana.
Etap drugi był w śniegu. I pamiętam tylko śnieg. I metę, a najbardziej to, że musiałem ją dwa razy minąć. I że Żuk polecał kolce.
Etap trzeci był na lodzie. I kolce się przydały. Ktoś w szatni, pamiętam, powiedział: „Po co ci kolce, po co wydawać kasę, skoro użyjesz ich może raz w roku?”. Było już po biegu i tylko zaśmiałem się duchu: „Ha, ha. Choćby po to, żeby nie pizgnąć na zakręcie”.
Etap czwarty okazał się nad wyraz owocny, niemal wszyscy wystrzelili z lepszymi wynikami niż dotąd. Marek i Oktawia poprawili się o ponad 3 minuty, Andrzej Kotwa, Thomas i Pająk o 2,5 minuty. Andrzej Ruszczewski, Paweł i ja o jakieś 2. Wtedy sobie pomyślałem, że jak dla mnie ta Falenica mogłaby się zaczynać teraz, kiedy te cholerne zakręty i podbiegi przestały zmieniać miejsce i się wydłużać.
Etap piąty – ostatni liczony do klasyfikacji – był jakiś taki fajny. Znów niemal każdy był lepszy od siebie w stosunku do niesamowitych czasów z poprzedniego etapu. Świeciło słońce, Łukasz głaskał lisa, Sarah została Miss Kosmosu (nie komosy, jak sądzą niektórzy).
Etap szósty wszyscy zrobili na luzie (w sensie, jak kto umiał, bo Andrzej Kotwa i tak pyknął trasę w 40 minut), Sarah postanowiła biec w worku i zwrócić uwagę biegaczy na problem śmieci (zapewne w ramach obowiązków Miss Kosmosu, niemniej chwała jej za to).
A potem dostaliśmy puchar za zajęcie trzeciego miejsca w klasyfikacji drużynowej.
V
Ale o drużynówce opowie Komandor Primik :
W ZBG startujemy drużynowo po raz trzeci. W 2017 roku zajęliśmy siódme miejsce z czasem 671:38, rok temu po raz pierwszy zdobyliśmy puchar, zajmując trzecie miejsce z czasem 634:06, w tym roku udało nam się powtórzyć ubiegłoroczny sukces, znów wskakując na podium i poprawiając nasz czas drużynowy o ponad 10 minut! (623:47).
Z każdym rokiem rośnie też wegefrekwencja.
2017 – 9 VR
2018 – 22 VR!
2018/2019 – 28 VR!!!
Jeśli chodzi o zmianę z rundy na rundę, to niestety tego tak nie śledziłem, poza tym w związku z tym, że tu liczą się czasy z trzech najlepszych rund, ciężko w tych zawodach to śledzić, bo na przykład UNTS miał bardzo słabą 1 i 4 rundę, a mocną 2 i 3, i chociaż na cztery rundy był daleko za nami, wystarczyłoby, żeby pobiegli piątą tak jak drugą lub trzecią i by nas bez problemu wyprzedzili. Podobnie MKB Dreptak, gdyby się pojawił na piątej rundzie.
Na pewno i zeszły rok, i ten pokazały, że warto walczyć do końca, bo gra się tak, jak przeciwnik pozwala – podobnie jak w zeszłym roku, tak i w tym były drużyny szybsze od naszej, ale nie zmobilizowały się na ostatnią rundę, dzięki czemu to my zgarnęliśmy puchar.
VI
Gdyby mnie ktoś spytał dziś, co to jest ta cała Falenica, odpowiedziałbym:
– Ale że co? Bieg taki. – A potem bym dodał: – Fantastyczny. Umordujesz się, zdechniesz, naszprycujesz endorfinami, znienawidzisz, zatęsknisz, a po ostatnim będziesz czekać na kolejną edycję.
Adam