piątek 24, Luty, 2023

Biblia diety wegańskiej

Mimo coraz większej popularności diety roślinnej, minimum raz na kwartał jest okazja usłyszeć od rodziny lub znajomych, że rujnujemy sobie organizm. Ciągle ubolewam, że po prawie trzynastu latach objadania się soją nadal noszę najmniejsze dostępne staniki. Dopiero później doczytałam, że tofu ma wpływać na biust tylko u panów, chociaż w klubie Vege Runners nie mam chyba żadnego cytatego kolegi.

Pytania o anemię i niedobór białka zeszły na dalszy plan wraz z nowymi modami żywieniowymi. Teraz problemem na topie jest insulinooporność od zjedzenia banana, nadwrażliwość na gluten czy toksyczny kwas fitynowy w zbożach (które jemy od stuleci i chyba nadal żyję, skoro to piszę).

Kiedy w ręce wpadła mi “Biblia diety wegańskiej”, zaczęłam się zastanawiać, czy zawarte w niej tezy wzbudzą tyle konfliktów co Nowy Testament. Autor, niemiecki dietetyk Niko Rittenau, zaskoczył mnie (pozytywnie) merytorycznym, mało fanatycznym podejściem. W dogłębny sposób wyjaśnia wszystkie największe mity, którymi przez lata obrosła (he, he) dieta roślinna.

Książka może trafić do różnych grup odbiorców. Polecam ją zwłaszcza dietetykom i osobom ze smykałką do analizowania badań naukowych, bo można w niej znaleźć takie smaczki jak opis szlaków wchłaniania fruktozy w jelicie cienkim czy czynniki wpływające na konwersję kwasów omega-3. Dla początkujących wegan, pragnących poprawić stan zdrowia, przydatne okażą się tabele produktów bogatych w określone mikroelementy (ja ze względu na częste infekcje zainteresowałam się cynkiem) i fragmenty o tym, jakie badania krwi wykonać, żeby wykryć ewentualne braki. Rittenau zwraca uwagę, kiedy suplementacja może być konieczna i sugeruje konkretne dawki (kto zaniedbał ostatnio B12, niech się teraz pochlasta). Kolejnymi praktycznymi podrozdziałami są te o optymalizacji wchłaniania – co zrobić, żeby tak nie pierdzieć po fasoli i czy faktycznie trzeba moczyć orzechy?

Autor przygląda się zaleceniom żywieniowym propagowanym w Niemczech oraz opiniom o weganizmie w innych krajach i stara się udowodnić, że dobrze zbilansowana dieta roślinna może spełniać te normy. Żeby nie być gołosłowny, swoje opracowania podpiera potężną bibliografią (bagatela 115 stron odnośników do źródeł).

Do “Biblii…” będę wracać regularnie, zależnie od tego, nad jakim aspektem diety będę chciała popracować. Jeśli nie macie cierpliwości tłumaczyć się niedowiarkom, można im po prostu przywalić tym solidnym tomem w głowę. Biegacze po lekturze mogą również wykorzystać ją do treningu wspięć na palce.

Miśka

Dodaj komentarz